Menu główne:
Początkowo żyliśmy z wymiany rzeczy przywiezionych z Polski. Do pracy nie brano nas w obawie, że jako wrogowie Związku Radzieckiego możemy dopuścić się dywersji. Przywiezione z Polski rzeczy „topniały” w szybkim tempie, bo jeść się chciało.
Wobec takiego stanu, spośród Polaków powołano delegację, w skład której weszli: p. Jakubowski, p. Tomaszewska i p. Gadziemba. Delegacja ta udała się do Rady Kołchozu z petycją przydzielenia nam pracy. Owszem, pozwolono nam pracować (dzieciom też) na różnych stanowiskach fizycznych za 200 gram chleba (za dniówkę). Czas trwania pracy: od wschodu do zachodu słońca, czyli praktycznie 12 godzin. O dopuszczeniu nas do pracy, „predsiedatiela” przekonali brygadziści – Koreańczycy. Jak się okazało, byli oni bardzo wrażliwi na ludzkie nieszczęście, jako że sami w czasie deportacji doznali biedy i upokorzeń. Z czasem i inne narodowości nabrały przekonania, że Polacy godni są zaufania i szacunku.
Rozpoczęło się lato. Posłano nas w pole do pielenia zboża, grabienia siana i jego zwózki. Ta pora roku przeminęła bardzo szybko. Z każdym dniem czuliśmy się bardziej zmęczeni. Z wioski na pole chodziliśmy pieszo – blisko 10 km w jedną stronę. W ciągu dnia ogromny upał, oślepiające słońce, deszczu jak na lekarstwo (3–4 razy w ciągu lata) i dla kontrastu bardzo zimne noce. Niedożywieni, pozbawieni owoców, warzyw i cukru, zaczęliśmy zapadać na różne choroby. Awitaminoza, malaria, kurza ślepota, szkorbut zaglądają do nas coraz częściej. (...)
Jesień trwała bardzo krótko. Żniwa i zwózka płodów rolnych odbywała się w pośpiechu. Całą jesień przyjeżdżały ciężarówki wojskowe i wywożono zboże na potrzeby wojska. Już w pierwszej dekadzie października zaczyna padać śnieg i z każdym dniem wzmaga się mróz. Pod koniec października zaczynają się burany.
Pierwsze Boże Narodzenie smutne, tragiczne, bez bliskich, bez choinki, bez pasterki...
Już drugi rok naszego wygnania. Zima roku 1941. Nasza wioska to olbrzymia śnieżna góra. Dziwny świat. Straszne śnieżne burany są zarazem zapierającym dech zjawiskiem przyrodniczym. Po buranie – cisza, przeraźliwie jaskrawe światło słoneczne i skrzypienie śniegu pod stopami. Z odległości kilometra można liczyć cudze kroki. Ta góra śniegu nie jest wcale taka zła. Dzięki tej śnieżnej pierzynie można w domu wytrzymać, bo któż przy temperaturze minus 40 stopni był w stanie ogrzać mieszkanie zgromadzonym „kiziakiem” lub suchym piołunem. Dziwny duet, wiatr głośno „wyje” na dworze i wyją także wilki, tuż przy sterczącym ze śniegu kominie. Zmyślne stworzenia. Latem ubarwione normalnie, zimą zmieniają kolor futra na biały.
Zbliża się Wielkanoc. W ciągu dnia chodzimy do pracy na tzw. „sniegozadierżanije”, a wieczorem w wielkiej tajemnicy zbieramy się na odmawianie drogi krzyżowej lub organizujemy wieczory poezji i śpiewu pieśni patriotycznych.
Wielkanoc. Na świąteczne śniadanie mamy kawałek autentycznego chleba, odrobinę soli i dwa jajka. Mamy również od p. Gdulewiczowej wodę święconą. Odmawiamy pacierz i w wielkim skupieniu dzielimy się „święconką”, życząc sobie nawzajem spędzenia następnych świąt w Polsce. Niestety – i następne, i dalsze trzy Wielkanoce spędzimy podobnie, na obcej ziemi. Na śniadaniu są: nas – 4 osoby, pani Tomaszewska z synem i rodzicami, Tadzio Lis z matką oraz miejscowa sąsiadka, która była deportowana w roku 1936 gdzieś spod granicy polsko-
Z 15-
W czerwcu spełnia się moje marzenie. Po podpisaniu pisma, w którym zobowiązałam się dbać o przydzielone mi zwierzęta, dostałam dwie młode, nieznające jarzma krowy oraz wóz skrzyniowy zwany przez miejscowych „bastarka”.
Ileż wylałam łez i ile nocy nie przespałam – wie tylko Bóg i ja. Uczę krowy chodzić w jarzmie, ale i ja uczę się obchodzić z rogacizną. (...) Otrzymałam pracę dwuzmianową: orka, wożenie siana i zboża. (...)
Czas pokazał, że pierwsze dwa lata „wygnania” to tylko wstępne hartowanie pod każdym względem – tak fizycznym jak i psychicznym.
Ciąg dalszy nastąpi...
Alicja Dawidowicz
Opracowania i skrótów za zgodą Pani Alicji Dawidowicz dokonał Leszek Parus
Przedruk za: Głos Polski, Nr 33 (październik – listopad – grudzień 2010)