Podróż do Kazachstanu jezienią 1936 roku - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Podróż do Kazachstanu jezienią 1936 roku

... > Wspomnienia


W latach trzydziestych ubiegłego stulecia setki tysięcy Polaków zostało poddanych represjom ze strony władz radzieckich. Dziesiątki tysięcy Polaków wymordowano bez żadnych powodów. Oprócz tego setki tysięcy Polaków zostało wysiedlonych z tzw. Kresów Wschodnich do Kazachstanu. Wśród tych zesłańców znaleźli się moi przodkowie.

Moi pradziadkowie byli wysiedleni z terytorium Zachodniej Ukrainy, kiedyś Polski, do Kazachstanu jesienią 1936 roku. Pewnego dnia władze radzieckie zebrały wszystkich Polaków i powiedziały, że każda rodzina ma niecałą dobę na zebranie się i przyjście na dworzec o określonej godzinie. Niewypełnienie tego rozkazu groziło wieloletnią karą więzienia albo nawet karą śmierci. Nikt dokładnie nie wiedział, co mają z nimi zrobić i dokąd zabrać...

Wczesnym rankiem, kiedy wszyscy już się zebrali, Polacy zostali wsadzeni do bydlęcych wagonów i „udali się w podróż” do bardzo odległej i nieznanej krainy Kazachstanu. Ludzie byli pozbawieni wszystkiego, co mieli: znajomych, przyjaciół, domów, majątku, a przede wszystkim OJCZYZNY! Ta okrutna „podróż” pociągiem trwała ponad dwa tygodnie. W wagonach nie było ani ogrzewania ani jedzenia. Niemal połowa ludzi już zginęła podczas transportu: często silny wiatr zrywał dachy z wagonów i ludzie po prostu zamarzali lub umierali z głodu. Sytuacja nie polepszyła się nawet w momencie, gdy pociąg dotarł do północnego Kazachstanu. Wśród ludzi zapanowała panika: już nastąpiła późna jesień, było zimno, ciągle padał deszcz ze śniegiem, wiał silny wiatr.

Jednak najgorsze było to, że dookoła była tylko pusta przestrzeń - step nie było żadnego miejsca, dokąd człowiek mógłby uciec, schronić się przed mrozem. Oprócz tego Polacy nie mogli swobodnie poruszać się, tylko w określonym kilkukilometrowym terenie, a złamanie tego zakazu groziło karą więzienia.

Ludzie nie mieli innego wyjścia, jak zacząć budować jakieś „mieszkania”, albo raczej kopać nory w ziemi, czyli tzw.
землянки, by jakoś przetrwać bardzo mroźną, nawet jak na kazachstańskie warunki, zimę.

Jesienią 1936 roku moja babcia miała zaledwie kilka miesięcy. Później rodzice opowiedzieli jej o okrutnym losie, jaki spotkał ją i jej rodzinę. Trzeba powiedzieć, że babcia miała bardzo wielkie szczęście, bo z ponad dwudziestu niemowląt, które przetrwały „podróż” i tę okropną zimę, przeżyło tylko dwoje: ona i jeszcze jedna dziewczynka, która później została najlepszą koleżanką babci.

Z dzieciństwa babcia nie ma prawie żadnych pozytywnych wspomnień. Jako dziecko musiała ciężko pracować fizycznie, o czym świadczą jej ręce. Kiedy miała 9 lat, ojca zabrano do więzienia na 12 lat za to, że, jako dyrektor kołchozu, nie mając żadnego transportu, nie zdążył uratować przed deszczem kilkuset kilogramów zboża, które pozostało w polu.

Najbliższa szkoła znajdowała się w odległości kilku kilometrów od wsi i naukę trzeba było opłacać (pieniędzmi, lub żywnością). Jedyną nadzieją dla babci, by wydostać się z tego „bagna” innymi słowy kołchozu były studia wyższe. Więc babcia i jej koleżanka po ukończeniu szkoły średniej pojechały do Karagandy, żeby zdać egzaminy wstępne do Instytutu Medycznego.

Po kilku dniach egzaminów zostały wywieszone wyniki: babcia miała tylko jedną 4 (czwórkę), a pozostałe oceny 5 (piątki), a jej koleżanka same piątki. Była jednak jedna wielka przeszkoda nie miały paszportów, bo wciąż traktowano Polaków jako „wrogów narodu”. Więc po ogłoszeniu wyników babci i jej koleżance powiedziano, że dostały się na studia i mają pojechać do domu i czekać na zaproszenie z uczelni, które powinno przyjść pocztą w ciągu kilku tygodni. Niestety to zaproszenie nigdy nie przyszło.

Nadzieje na jakąś przyzwoitą przyszłość rozbiły się „jak szklanka z wodą” czekała babcię ciężka praca w kołchozie i brak jakichkolwiek perspektyw. Jednak babcia nie załamała się. Po kilku próbach, w ciągu kilku lat, nareszcie udało się jej, dostała się do technikum na bibliotekoznawstwo.

Moja babcia ma już ponad 70 lat. Ciężko jest jej teraz winić kogoś za swój los. Wie, że mogła zginąć, jak wielu innych Polaków wywiezionych na Wschód, ale za co, z jakiego powodu? Mimo tego też wie, że, gdyby nie władza radziecka, NKWD i represje stalinowskie, to miałaby zupełnie inne, lepsze życie.

Niestety przeszłości nie da się zmienić człowiek nie ma innego wyjścia, jak pogodzić się z tym, co było. Ale dlaczego niewinni ludzie musieli tak cierpieć? To pytanie pozostanie bez odpowiedzi.

Prawdopodobnie nikt też nie odpowie mojej babci, jaki los spotkał braci jej matki. Pewnego wieczoru jej wujowie zostali zabrani przez NKWD, bez żadnego powodu, i do dnia dzisiejszego nic nie wiadomo o ich losie ani, chociażby, o miejscu ich pochówku, oczywiście, jeśli takie w ogóle istnieje...



Olga Orlińska
Redakcji dokonał: Jan Wielgoś
Przedruk za: Głos Polski, Nr 23 (kwiecień - maj - czerwiec 2008)

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego