Menu główne:
"Chcielibyśmy państwu zaprezentować wspomnienia jednej z mieszkanek wsi Kalinowka. Pani Maria Pisowocka przyjechala do Kazachstanu jako pięcioletnia dziewczynka. Losy jej rodziny powoli zaciera czas, dla niej samej jednak ta historia jest ciągle żywa. Kiedy zaczynaliśmy rozmowę, pani Maria powiedziala, że zaraz się rozpłacze, ponieważ zawsze ogarnia ją wzruszenie, kiedy przypomina sobie, co musiała wycierpieć tutaj ona, jej rodzina, a także wielu innych ludzi. Warto może czasami posłuchać tego, co już przeminęło, a co nie powinno być zapomniane. Są historie, które ciągle trzeba powtarzać, trzeba zapisywać, aby nie zaginęły, aby kolejne pokolenie Polaków wiedziało, jak znalazło się w Kazachstanie.
Rozmowa z panią Pisowocką została nagrana na kasecie. Podajemy ją tutaj w oryginalnej formie, czyli jako wypowiedź ustną, która jak wiadomo znacznie różni się od tekstu literackiego. Mniemam jednak, że właśnie dzięki temu tekst ten jest o wiele ciekawszy, ponieważ będziemy mieli tu do czynienia z żywym głosem autorki wspomnień. Co prawda tekst sam w sobie nigdy nie odda brzmienia głosu, ale zawsze bardziej będziemy skłonni wyobrazić sobie, że autorka słów jest obok nas.
Pozwoliłem też sobie na dokonanie swobodnego wyboru nagrania, ponieważ choć niezwykle ciekawe jest ono zbyt długie, aby w całości znaleźć się w gazecie. Po tym, może nazbyt długim wstępie, zapraszam wreszcie na obiecaną opowieść.
M. i T.
-
Pani Maria.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Mojego tatę zabrali w Niżny Tajchił na Ural w Rosiji. Tam on na zawodach robił i bardzo głodny też był. Nocą zebrało się ich parę mężczyzn i poszli nocą ukraść groch. Groch i kartofle były niedaleko posiane tam gdzie oni robili. Poszli nocą tam ukraść trochę, najeść się choć grochu i kartofli. I był deszcz i tato zabłądził i całą noc chodził, błąkał się i namokł. A jutro jak rozwidniało to przyszedł tam do swojego barku. A suszyć się nie można, bo zaraz spytają: „gdzie ty namokł całą noc, gdzie ty był?” Trzeba iść na robotę, on poszedł na robotę i tam porobił jeszcze sutki, a na drugi dzień zachorował i tam leżał w szpitalu. Odprawili jego do domu. Umierać puścili do domu. To mama od rodziny Nowakowskich, co z nami żyła rodzina, kobieta była i troje dzieci. I ta kobieta mamie dała garnitur uczennika. Mama pieszo zaniosła ten garniturek w Tarnowkie i odmieniała na miód. Mama robiła lekarstwo z miodu, masła i stuletnika. Za rok podleczyła, że tato mógł wychodzić na ulicę. A tu przyszła na komendaturę, żeby jeszcze ostatni nabór, ostatnich mężczyzn wziąć do armi. A nasze naczalstwo kogo posłać. Kogoś ze swoich szkoda. Aha, poślemy tego, on chory,... aby kogoś posłać. I to oni posłali paru mężczyzn i tatę. To tato pojechał w Kokczetaw. Był on tam tydzień czy dwa. Trzymali jego w jakiejś kazarmi. Póki te komisje przychodzili czy można w armię brać, oni bardzo długo w tej kazarmi spali na cementowej podłodze. I tato tam przespał, jego nie wzięli, że on chory. On przyjechał do domu. Mama mówi znów trzeba coś szukać, a tato powiedział: „Mnie już nic nie trzeba”. To było w czerwcu, a w sierpniu tato umarł".
Głos Polski, Nr 9 (styczeń -