Weilka fala aresztowań i zsyłek - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Weilka fala aresztowań i zsyłek

... > Wspomnienia

Wielka fala aresztowań i zsyłek przeszła nad Polakami w 1936 roku. Bez wyroku czy nakazu, przymusowo wywożono ludzi na pustynie Kazachstanu. Aresztowań dokonywano zawsze w nocy. Obudzonym dawano kilkanaście minut na spakowanie rzeczy. Potem wielotygodniowa podróż w załadowanych do granic możliwości bydlęcych wagonach, wśród ciężkich mrozów lub straszliwych upałów; brudni, głodni, bez wody i bez pomocy lekarskiej.

Zsyłana była cała rodzina: dziadkowie, rodzice i dzieci. To przede wszystkim dzieci, niemowlęta i ludzie starsi nie wytrzymywali tych koszmarnych transportów. Śmierć już po drodze zbierała obfite żniwo. Na miejscu zaś, w azjatyckim klimacie, głód i nieludzka praca zabierały nowe ofiary.

W fali zsyłek znaleźli się i moi pradziadkowie: Kokorska Zuzana i Domalewski Wacław. Krótko przytoczę opowieść mojej prababci ze strony matki: „Urodziłam się w 1918 r. we wsi Michajłowka w obwodzie Płużańskim na Ukrainie. Na wsi panował straszliwy głód, który dobrze pamiętam. W maju 1936 r. przyszli ludzie z komendatury i powiedzieli, żebyśmy w ciągu trzech dni zebrali się, bo pojedziemy do innego kraju. Ale z jakiego powodu nie powiedziano. Pozwolono nam wziąć ze sobą krowę, która była naszą jedyną żywicielką. Na drugi dzień rano, wzięliśmy swoje rzeczy i zawieziono nas wraz z kilkoma rodzinami pod eskortą na stację do Płużnego. Podróż trwała cztery dni. Rodzina Kokorskich składała się z ośmiu osób: matki, czterech braci, dwóch sióstr i mnie. Ojca z nami nie było, bo zmarł w 1933 roku. Na stacji wrzucono nas do wagonu, w którym było już czternaście rodzin. W ostatnim wagonie były krowy, zabrane przez niektóre rodziny. Cały pociąg był załadowany ludźmi. W tych brudnych bydlęcych wagonach było strasznie ciasno, ale staraliśmy się sprzątać swoje miejsca. Okien nie było, a drzwi były pozabijane, od tego robiło się coraz bardziej duszno.

Nie wspominam już o jedzeniu, bo gdy się człowiek dusi, to gorzej niż głód, a jaki jest głód to też nie każdy wie. Bo kto nie był głodny, ten nie zrozumie. Chleb z domu szybko się skończył i zaczęliśmy głodować. Czasem na stacjach chodziliśmy pod konwojem do zanieczyszczonej studni. Nie wolno było się modlić. Na stacjach można było kupić chleb, ale też kupowali tylko ci ludzie, którzy mieli pieniądze. Cała podróż trwała piętnaście dni. Dojechaliśmy do Tainci [Tajynsza]. Wyładowali nas z pociągu i zostawili na stacji. Siedzieliśmy pod gołym niebem przez trzy dni. W mojej pamięci zostało takie zdarzenie. Mieliśmy trochę mąki, mamusia zrobiła kluski i przygotowała z mlekiem. Przyjechali jacyś ludzie i powiedzieli do jakiej wsi musimy dalej jechać. Niektóre rodziny pojechały do Obuchowki, Dragomirowki, inne do Wołynska, a my do Gorkiego. Kiedy przyjechaliśmy do Gorkiego zobaczyliśmy tylko jedną lepiankę. Wydali nam namioty, ale nie dla wszystkich starczyło. Później zaczęliśmy budować lepianki z gliny dla dwóch rodzin. Kiedy padał deszcz, dach przeciekał i glina się obsypywała. W takich lepiankach mieszkaliśmy bardzo długo. Na zimę zbieraliśmy kiziak. Przyjechawszy do Kazachstanu mieliśmy bardzo mało rzeczy.

Staraliśmy się wymienić je na chleb u miejscowych ludzi. Zaczęliśmy pracować w kołchozach przy sianokosach, czyściliśmy stajnie, hodowaliśmy zwierzęta. Zamiast zapłaty za pracę zapisywano nam trudodni. Czasem do pracy dzieci przynosiły kęs chleba, a czasem nie było nawet co w domu zjeść. Tego się nie da ani opisać, ani opowiedzieć. Kiedy miałam dwadzieścia jeden lat, wyszłam za mąż. Mój mąż też został zesłany z rodzicami, bratem i trzema siostrami z Ukrainy, ze wsi Chuteń, która znajdowała się niedaleko od naszej Michajłowki, gdzie mieszkałam. Zaprzyjaźniłam się z nim w Gorkoje, gdy przyjeżdżał do nas. On mieszkał na wsi Wołyńsk. Teraz już mam trójkę dzieci, siedmioro wnuków i dziesięcioro prawnuków.

Chciałabym jeszcze opisać los moich dziadków ze strony ojca, którzy zostali zesłani 20 października 1936 r. z Żytomierza za to, że ich kuzyn Anton Lisowski wyjechał do Polski. Podczas długiej rozmowy z Wiktorem i Kamilą zesłania: „Po miesiącu dojechaliśmy do Tainci [Tajynsza], przywitali nas mieszkańcy Rostowki, którzy zostali zesłani jako pierwsi. W Rostowce otrzymaliśmy lepiankę. Przywieźliśmy ze sobą krowę i konia, ale szybko zabrali je do kołchozu. Nasza rodzina składała się z dziesięciu osób. A 26 listopada 1936 r. urodził się nasz najmłodszy brat Stanisław. W latach 1939-1940 urodziło się jeszcze dwoje dzieci, które zmarły od przeziębienia i głodu. Nie wolno było chodzić z jednej wioski do drugiej, bo komendanci zawsze sprawdzali obecność wszystkich mieszkańców...”.

Z dala od kraju i od rodziny,
Przez los rzucona w obcy kąt
W cichej rozpaczy biegną rodziny,
Oczy chcą ujrzeć ojczysty ląd


Ból, smutek utraty bliskich, głód, represje
takim zapisał się rok 1936 w pamięci moich dziadków. Tyle sił potrzeba było ludziom, by przeżyć to wszystko. Ale to wszystko musimy pamietać bo losy ludzi jak słowa składają się na historię naszego narodu.

Irena Lisowska, uczenica kl. 11
Tatiana Baszynska, naucz. j. pol.
Szkoły Średniej w Kielerowce

Przedruk za: Głos Polski, Nr 9 (styczeń - luty 2005)


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego