Trzeba było sadzić drzewa, bo na stepie rosły same tulipany - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Trzeba było sadzić drzewa, bo na stepie rosły same tulipany

... > Wspomnienia



Mieszka w Pierwomajce (rejon astrachański, obwód akmoliński). Do Kazachstanu przywieziono ją we wrześniu 1936 roku z Ukrainy, ze wsi Dorogań w rejonie  marchlewskim, obwód żytomierski. Miała wtedy 7 lat i była najmłodszą z rodzeństwa.

Oprócz niej w rodzinie było jeszcze 5 braci i 2 siostry. Osadzono ich w toczce nr 13, nazwanej później Łozowoje. Zamieszkali w domu, w którym były tylko same ściany. Nie było okien i drzwi. Zresztą wszystkie ziemianki były takie. Będąc dzieckiem pani Stanisława odbierała ówczesny świat i zastaną sytuację zupełnie inaczej, niż dorośli. Niewiele wtedy jeszcze rozumiała. Nieopodal wsi płynie rzeka Iszym, więc z innymi dziećmi bawiła się nad wodą. Dzieci nie wychodziły w step, bo był tak rozległy i tajemniczy, że po prostu się go bały.

Życie jednak było bardzo ciężkie. Orano wołami, ponieważ nie było koni. Do pługa zaprzęgano także krowy przywiezione razem w transporcie z Ukrainy. - Nawet ja nie raz byłam z naszą krową w polu. Krowa nie była przyzwyczajona do pługa, w dodatku muchy ją strasznie kąsały. A było ich tu całe mrowie - wspomina Stanisława Gołowska. - Krowami zwożono także słomę ze stepu. W1936 r. w Łozowoje nie było Kazachów. Byli za to Niemcy. Żyliśmy z nimi w przyjaźni.

Z Ukrainy rodzice pani Stanis
ławy przywieźli trochę mebli, ale wszystkie je trzeba było porąbać i spalić, żeby ogrzać ziemiankę, ponieważ zima 1936 roku była bardzo mroźna. Na ścianach był lód. Do butów wkładano gazety, żeby było cieplej. Nie było mowy o kupnie ubrania. Jedzenia też nie starczało. Zapasy przywiezione z Ukrainy, w tym dębowa beczka solonej słoniny, szybko się skończyły. Nie było węgla, więc palono kiziakiem zbieranym w stepie.

Step dawał też i pożywienie. Zrywano szczaw, zbierano słodkie korzenie i jagody. Jedzono też tatarak - jego słodkie części i dziki czosnek. Wyśmienicie smakowały ryby z Iszyma. Łowiono je chusteczkami. W 1937 roku przyszła wielka woda - Iszym wylał i zalał połowę Łozowoje. Sąsiednią Kamyszenkę zatopiło w całości. I tak już co roku Iszym wylewa. W 37. obrodziło proso, więc ludzie gotowali kaszę. - Tutaj nawet drzew nie było, trzeba było je sadzić, bo na stepie rosły same tulipany - stwierdza Stanisława Gołowska.
Naszym lekarzem była Tenner, Niemka. Leczyła kurzą ślepotę. Sporo dzieci na nią chorowało. Nie udało się jej uratować trójki dzieci, które straciły wzrok. Nie było kościoła, więc ludzie sami się modlili zbierając u kogoś w domu. W niedzielę śpiewano godzinki. Ksiądz był przywożony co jakiś czas - relacjonuje.

Wkrótce po osiedleniu się w Łozowoje umarli rodzice pani Stanisławy. Rodzeństwo pozostało same. Na szczęście bracia byli już dorośli i potrafili zatroszczyć się o rodzinę. Stanisława Gołowska uczęszczała do miejscowej szkoły, w której nauczycielami byli ukraińscy Polacy. Nauczanie odbywało się w języku rosyjskim. Kiedy stała się już prawie dorosła rozpoczęła pracę w Akmolińsku. Przez półtora roku była konduktorką. Ten okres wspomina z uśmiechem.

Byłam niska i ważyłam 46 kg. Pasażerowie nie zwracali na mnie uwagi. Oni mnie po prostu nie zauważali - śmieje się pani Stanisława. Następnie powróciła do Łozowoje i po pewnym czasie wyjechała na Ukrainę. Została tam zatrudniona przy budowie drogi. Później była praca na kolei w Karagandzie, gdzie wyszła za mąż. Młodej parze ślubu udzielał ks. Bukowiński. Po Karagandzie była Pietrowka. Państwo młodzi zamieszkali na kwaterze u pewnej Estonki. W tej wsi Estończyków było bardzo wielu.

Dzisiaj Stanisława Gołowska mieszka samotnie w Pierwomajce. Za jej domem rozpościera się step i widać zabudowania sąsiedniej wsi Kamyszenki. Pani Stanisława żałuje, że na stepie nie rosną już tulipany i piękna wysoka trawa. Ale za to w przydomowym ogródku uprawia warzywa, hoduje kwiaty i kilka drzewek owocowych. Jest osobą wesołą pełną energii, życzliwą i serdeczną. To u niej w domu mieszkali kolejni nauczyciele z Polski skierowani do Pierwomajki, dzięki którym podszkoliła się również w języku polskim. To ona nosi w sobie trudne wspomnienia okresu dzieciństwa i młodości. Potrafi jednak o tym mówić. Żyje teraźniejszością, ale gdzieś tam w sercu na dnie jest tęsknota za utraconą Ukrainą, której tak naprawdę nie zdążyła poznać, a bardzo by chciała.

Andrzej Malinowski opowiada o Stanisławie Gołowskiej


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego