Zostałam nauczycielką - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Zostałam nauczycielką

... > Wspomnienia


Urodziłam się na Ukrainie w 1925 roku. Rodzice, ja i siostra mieszkaliśmy u rodziców ojca. W 1929 r. wszystkich wypędzali do kołchozów. Mój ojciec nie chciał wstępować, więc go aresztowali. Dorzucili mu jeszcze, że jest polskim
szpiegiem. Sądzili go jesienią 1930 r i dali 3 lata. Wysłany został na północ do Archangielska do spławiania drewna, po które przypływały statki zza granicy. Niektórzy więźniowie jakimś cudem na nich uciekali. Później ojca odprawili gdzieś dalej. Wiedział, że zostaliśmy wysłani do Kazachstanu i mieszkamy w Biełojarce. Nigdy go już więcej nie widziałam.

Wypędzono nas z domu. Krowy i konie zabrano do kołchozu. Rodzice mojej mamy zabrali nas do siebie. Jednak wiosną 1936 roku, wraz z innymi Polakami, wysłano nas pociągiem towarowym do Kazachstanu. Droga była długa. Ludziom dano konie, krowy, pługi, brony. Mówiono, że wysyłają na zagospodarowanie stepów.

Wysadzono nas w Tajynszy. Stały tu namioty i słup z tabliczką, na której widniał napis Nr 3. Rozmieszczeni zostaliśmy w tych namiotach. Do zimy trzeba było wybudować domy. W dużych jamach konie ugniatały nogami ziemię zmieszaną z gliną z dodatkiem siana i słomy. Kobiety robiły później z tego cegły, nazywane przez nas wałabuchami. Budowano ziemianki o wymiarach 3x6-7 metrów. Ziemianka przeznaczona była dla dwóch rodzin, które zamieszkiwały oddzielnie w obu jej częściach. Byłoby luksusem, żeby jedna rodzina mieszkała w jednej części, zdarzało się, więc tak, że rozmieszczano w nich po 3, a nawet 4 rodziny. Chatki przykrywano deskami, słomą i ziemią. Paliliśmy kiziakami, bo drewna nie było. Torbami przynosiliśmy go ze stepu. Na wiosnę znów budowano ziemianki. Dla każdej rodziny przydzielano wtedy jedną część.

Jesienią 1936 roku przyjechali polscy nauczyciele. Uczono nas po rosyjsku. Na Ukrainie ukończyłam tylko jedną polską klasę, a tutaj siedem po rosyjsku. Od razu po ukończeniu szkoły pracowałam z mamą w polu przy słonecznikach. Sierpem żęłam pszenicę i wiązałam snopy. Były różne prace, do których posyłali nas dzieci.

Rozpoczęła się wojna. Ciężko było żyć. Mężczyzn zabrano do trudarmii. We wsi zostało tylko niewiele kobiet. Do armii pracy najpierw posyłano Niemców, a później Polaków.

Uczyłam się zaocznie w technikum w Pietropawłowsku (obecnie miasto jest oddalone od Tajynszy o 150 km) na nauczyciela i w 1944 roku zaczęłam pracować w szkole. Uczyłam w sąsiedniej wsi, 10 km od domu. Mieszkałam tam na kwaterze. Trzeba było mieć swoje jedzenie. W sobotę szłam, więc po nie do domu i w niedzielę wracałam z workiem na plecach. Bardzo często nie było, co jeść, więc z uczniami zbierałam chwostki na stepie. Ziarna mieliliśmy na żarnach i była mąka. Mamie dali krowę, zresztą ślepą na jedno oko, ale chociaż trochę mleka było. W czasie wojny nigdzie nie można było kupić ubrania; wyjątkowo nam nauczycielom dawano raz w roku pończochy i bluzkę. Należało też płacić podatki. Jajka trzeba było zdawać, skóry.

W 1946 roku wyszłam za mąż. Urodziłam córkę. W 1948 r. moja mama wróciła na Ukrainę do swoich rodziców, wcześniej wyjechała siostra.

Do 1956 roku pracowałam w szkole w Biełojarce. W tym samym roku otrzymałam dokumenty i pojechałam z mężem na Ukrainę, żeby zobaczyć mamę i siostrę. Z Biełojarki przenieśliśmy się do Czkałowa. Nadal pracowałam w szkole.

Mam już 80 lat. Od czterech lat czekam na repatriację do Polski i nic. Chyba się nie doczekam.

Stanisława Jabłońska


Pani Stanisława Jabłońska tydzień po przeprowadzeniu z nią tej rozmowy
otrzymała zaproszenie do zamieszkania w Polsce.
Mieszkała tam przez
okres 9 miesięcy.
13 kwietnia 2006
roku zmarła.

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego